29 lis 2007

Mikołajkowa Książka Roku 2007

Tak sobie chodziłem po Bardzo Dużej Księgarni i widzę jasno, że o miano Mikołajkowej Książki Roku 2007 walczą Nowe Przygody Mikołajka 2 z ... klockami.
Kilku wydawców postawiło na klocki: Firma Księgarska J. Olesiejuk z kompletem Ulyssesa Moora (klocek nawet ładny i kolorowy i z rączkami), Nasza Księgarnia wytoczyła do bratobójczej (samobójczej?) walki z Mikołajkiem 2 klocek z Mikołajkami Starszymi tradycyjnie wydanymi, Egmont wystawił „w te klocki” Roberta „Muchomora” Muchamore'a (seria Cherub) oraz (prawdziwie drewniany!) klocek z kompletem Serii niefortunnych zdarzeń. Także Feliks, Net i Nika dojrzeli już do swojego klocka mikołajkowego z Powergraphu. Pewnie było jeszcze coś więcej, ale nie zapamiętałem.

Na ladach księgarskich pojawiła się w ostatnich dniach ponownie trylogia Pullmana Mroczne Materie wraz z 2 książkami okołofilmowymi (nie mogę się doczekać na ten film!). Księgarze trochę skonfundowani, bo pamiętają przecież pierwsze wydania, gdzie I tom - Złoty Kompas nosił jeszcze tytuł Zorza Północna. Bardzo jestem ciekaw jak film zostanie przyjęty i czy ożywi zainteresowanie książką, które wcześniej było w Polsce nieprzesadnie oszałamiające ... Nie sądzę, w każdym razie, żeby Mroczne... stanęły na poważnie do wyścigu o mikołajkowe pieniądze rodziców. Nie przed premierą filmu!

27 lis 2007

zaproszenie serdeczne!

Szanowni Wirtualni Wizytatorzy Nory:

W imieniu Polskiej Sekcji IBBY, Instytutu Książki,
Ars Polony /organizatora Targów
mam zaszczyt i przyjemność zaprosić na prezentację oraz prelekcję :

Książki obrazkowe nagradzane w USA, Wielkiej Brytanii
i Niemczech (główne nagrody, lata 1994-2007)


Prezentacja odbędzie się 7.12.2007 w Instytucie Książki (Warszawa, PKiN, IX piętro), o godzinie 14.00
Czas trwania: ok. 45 minut + dyskusja.

W trakcie prezentacji zostaną przedstawione i omówione książki obrazkowe nagrodzone następującymi nagrodami: Caldecott Medal (USA), Kate Greeneway Medal (Wielka Brytania), Deutsche Jugendliteraturpreis (Niemcy).

Prezentacja powstała na bazie doświadczeń autora zebranych podczas stypendium w Internationale Jugendbibliothek w Monachium.

Zapraszam!

25 lis 2007

czytam sobie ... G. Leszczyński: Magiczna biblioteka

Grzegorz Leszczyński: Magiczna Biblioteka. Zbójeckie księgi młodego wieku.

Ta książka ma jedną zasadnicza wadę: to nie ja, niestety, ją napisałem. Oraz nie byłbym w stanie napisać. I jeszcze długo nie będę. Przykre i dojmujące odczucie.

Myślę sobie, że rodzima refleksja nad literaturą dziecięcą od dawna czekała na takie opracowanie jak Magiczna biblioteka. Brakowało bardzo pracy, która dotykałaby wszystkich najważniejszych wątków we współczesnej literaturze dla najmłodszych. Pracy, która byłaby przewodnikiem dla bibliotekarzy i nauczycieli po meandrach zbudowanych ze stosów książek w księgarniach.
Grzegorz obrzydliwie dobrze wszystko sobie tutaj obmyślił i zaprojektował. Czytelnik dostaje tutaj porcję błyskotliwej, super erudycyjnej eseistyki, ale także rozbudowany komponent „narzędziowy” (wydzielone listy książek polecanych, różne „kanony”, listy książek nagrodzonych, listę stron internetowych). Ja myślę, że bibliotekarze od dawna czekali na taką książkę: bierzesz - używasz, zaglądasz – dostajesz gotowe porady lekturowe dla czytelników!
Obie płaszczyzny publikacji (refleksyjna i pragmatyczna) zostały wspaniale połączone konceptem edytorskim, o czym za chwilę i niżej więcej będzie.

Ogromną, niemożliwą do przeceniania zaletą opracowania Leszczyńskiego jest aktualność. Autor nie popełnia (tak częstego w naszej refleksji nt. dziec.litu) grzechu omawiania jedynie i głównie rzeczy klasycznych. Nie sławi jedynie Musierowicz i Konopnickiej i Andersena i Endego (celowo tak zestawiam !), ale znajduje bezbłędnie rzeczy nowe i wartościowe i kontrowersyjne. Czytelnik po raz pierwszy od-nie-wiem-kiedy dostaje do rąk opracowanie, które chyba nawet wyprzedza swój czas!

Zawiść zawodowa wyje we mnie teraz w proteście, ale nie mam innego wyjścia niż przyznanie z najwyższą niechęcią, że ksiązkę Leszczyńskiego powinny kupić OBOWIĄZKOWO wszystkie (WSZYSTKIE!) biblioteki publiczne dla dzieci i szkolne. Zwyczajnie – kupić a potem (bibliotekarze) nauczyć się na pamięć.
To samo zresztą powinni zrobić nauczyciele w szkołach podstawowych i gimnazjach. Jako aktualizację kursów dziec.litu, które mieli na studiach.

Ale to jeszcze nie wszystko... Rzecz jest rewelacyjnie wydana. Ja już nawet nie mówię o dobrym papierze, twardej oprawie, doskonale wybranych i przygotowanych do druku kolorowych ilustracjach (nareszcie! Do tej pory polską specjalnością bywały publikacje poświęcone książce dla dzieci pozbawione ilustracji!).
Ujęła mnie książka Leszczyńskiego nowoczesnym konceptem edytorskim, konceptem idącym w stronę hipertekstowości. Czytelnik może bowiem zapoznawać się z esejami Grzegorza, może też równocześnie (chociażby dla odpoczynku) przeglądać sobie książkę w dowolnym kierunku, zapoznawać się wybiórczo i swobodnie z równolegle podanymi notami na temat książek wybranych przez autora do „Kanonu Na Początek Wieku”. Mamy tu w jakiejś mierze do czynienia z konceptem „książki w książce”.

Zawiść (zielona i sącząca się jak jad węża) każe mi koniecznie podać zastrzeżenia:
1. Część esejów podana jest językiem bardzo uczonym i hermetycznym i można ugrzęznąć („Wielki początek”) i te partie stylistycznie gryzą się lekko z wspaniałą szarżą szczególnie z części drugiej („gówienko” we fragmencie dotyczącym Erlbrucha).
2. Trochę wbrew temu co napisałem powyżej: mimo wszystko za dużo jednak w eseistyce o tekstach, które (w moim przekonaniu) są martwe i już takimi chyba pozostaną, czy nam się to podoba czy nie! Nie przepadam więc za pisaniem o baśniach klasycznych i Konopnickiej. Ale z drugiej strony: wszystko z nich, więc jak pominąć?
3. Trochę brakuje mi ODDZIELNEJ części poświęconej omówieniu związków i flirtów i niechęci pomiędzy literaturą dziecięcą a przekazami innych mediów. O tym jak się nawzajem tworzą i/lub niszczą. O internecie i dziec.litowym życiu internetowym.
4. Dla moich prywatnych osobistych zainteresowań zabrakło bardziej szczegółowych rozważań związanych z KSIĄŻKĄ dla dzieci, edytorstwem. (książki zabawki, książka obrazkowa, książka multimedialna, etc.). Dzięki Bogu! Może ja coś napiszę???? Część książki Grzegorza poświęcona ilustracji mogła pójść w tym kierunku, ale nie poszła (mimo podtytułu, który trochę więcej obiecuje niż realizuje). To akurat lepiej bym napisał – o narastającym w światowej książce obrazkowej nurcie grafiki narracyjnej, przejmującej rolę słowa. Grzegorz jest miłośnikiem SŁOWA przeciw obrazowi i pewnie dlatego trend zaznaczył, ale się nie wgłębił.

Tę zastrzeżenie nie zmieniają jednak w niczym
(bo to i drobiazgi, niestety!)
radości i przyjemności
(żółcią zawiści jedynie popsutych)
wynikających z posiadania i czytania Magicznej biblioteki.

Ale któregoś dnia ... jak będę starszy.... To też tak napiszę i wydam !

22 lis 2007

Drugi dzień konferencji "Po potopie..."

Wszystko było dobrze, referaty wspaniałe, sprzęt imponująco działał (wielkość ekranu jak wymarzona do pokazywania slajdów!) .... tyle, że się bezwstydnie rozgadałem i zająłem czas sobie nienależny ... wstyd i fopa wielka i zgryzota :-( Uch!

W tym miejscu o konferencji pisać więcej nie będę, bo w książce zaraz wszystkie referaty będą opublikowane a mnie jako współorganizatorowi nikt nie uwierzy, że była naprawdę super udana i na najlepszym w Polsce poziomie!

Pięknie, najpiękniej dziękuję Danusi Świerczyńskiej Jelonek i Grzegorzowi Leszczyńskiemu za wielki honor i przyjemność współ-organizowania i w ogóle współ-pracowania!

I kilka zdjęć jeszcze, niewiele, bo byłem bardzo zdenerwowany i stremowany przed referatem i nie miałem sił pstrykać:
konferencja "Po potopie..." Dzień drugi - 21.11.2007

20 lis 2007

Konferencja "Po potopie...." : dzień pierwszy

konferencja "Po potopie..." Dzień pierwszy - 20.11.2007


To był trudny, ale chyba owocny dzień.
Sprzęt do prezentacji niekoniecznie musiał zawieść (przepraszam Ewa !)
Jutro moje słowo ....

14 lis 2007

Monachium, Internationale Jugendbibliothek : adieu !



Miło było, ale się skończyło! Trzeba wracać do polskiej rzeczywistości, opłakać te książki, których nie zdążyłem tutaj przeczytać.
Jeszcze na blogu wstawie kilka monachijskich opowieści o ksiązkach niewydanych i bardzo obcych, ale potem juz tylko opowieści patriotyczne o tym co znane i dostępne.
Adieu Monachium, auf wiedersehen Internationale Jugendbibliothek :-(

o smrodku dydaktycznym - pozytywnie !

Im jestem starszy i konserwatywniejszy (nad obydwoma procesami ubolewam!), tym bardziej do zdenerwowania oraz niekiedy furii doprowadza mnie częste ostatnio w literaturze dla dzieci ubóstwienie NIEGRZECZNOŚCI.
Znacie tych wszystkich koszmarnych Karolków czy bohaterów Dahla... Matyldę?
Taki koncept, że niegrzeczność jest... fajna*! I wartościowa - taka cnota po-nowoczesna.
Lubię przecież Matyldę Dahla, ale sceny, w których bohaterka mści się w taki fajny* i śmieszny sposób na swoich rodzicach mnie w tej powieści akurat mniej bawią
Książką, która budzi zaś moje hmmm... zniecierpliwienie jest Czerwony Kapturek Joanny Olech i Grażki Lange. Mam dla obu Pań Autorek wiele szacunku i sympatii, niemniej celu i sensu tej publikacji nie rozumiem wcale. Bo taki pomysł, że Kapturek został pożarty na skutek durności wyrażającej się w słuchania rodziców czy ogólnie dorosłych jest katastrofalnie fajny*....
Ja oczywiście rozumiem, że nadmierny „smrodek dydaktyczny” w utworach dla dzieci może być pocałunkiem śmierci dla zainteresowania części potencjalnych odbiorców, ale mam też inne wrażenie, że wyrugowanie w ogóle dydaktyzmu z książki dla dzieci jest grzechem równie śmiertelnym. Wobec szerszej populacji.
Te koncepty Dahla... „spiskowanie z dziećmi przeciwko dorosłym”, jak sam o swojej twórczości lubił mówić, to podlizywanie się dzieciom za wszelką cenę: fajna* kupa na głowie kreta u Erlbrucha – denerwują mnie.

No, dobrze, powiem prawdę: przestały mnie takie przewrotne i przekorne i ponowoczesne książki dla dzieci bawić po wydarzeniu, które pozwolę sobie opisać.
Na Świętokrzyskiej, w Warszawie, w samo południe na znaku drogowym bujało się dziecko, płci męskiej, w wieku lat pewnie 11. Wyraźnie chciało sprawdzić czy da rade znak obruszać i przewrócić. Odurzony potrzebą społecznego działania mówię zdecydowanie i twardo, żeby może jednak dziecko przestało i zlazło. Dziecko popatrzyło się na mnie odrobinę rozbawione, wyszczerzyło zęby i powiedziało „Bardzo się ciebie boję. Baaaaardzo!” I huśtało się dalej.
Czytelniku: czy zrobiłem fajnemu*, niegrzecznemu dziecku z roześmianej buzi jesień średniowiecza? Nie zrobiłem. Może dlatego, że jak byłem w jego wieku czytałem te głupie dydaktyczne, kretyńskie, stygmatyzujące (khe, khe, khe) niegrzeczność książki?
Inna rzecz, że sprawia mi niewymowną radość wizja tego, co dzisiejsze dzieci wychowane w kulcie niegrzeczności zrobią podobnemu szczeniakowi wiszącemu na latarni za lat naście.
Mam też nadzieję, że będę wtedy dostatecznie bogaty i nie będę musiał po zmroku chodzić na piechotę po ulicach miasta.

Do sprawy dydaktyzmu i treści wychowawczych w literaturze dla dzieci bardzo bym chciał kiedyś w tym blogu powrócić. Bo to trudna, mroczna i zagmatwana sprawa. Upieram się w każdym razie, że pomiędzy sławnym Struwwelpeterem Hoffmana (np. o Michasiu co nie chciał jeść zupki i skonał w efekcie z głodu, o Cesi Cmokosi, tej co jej krawiec ssane niegrzecznie paluszki uciął etc.), a dramatycznym i arcyważnym pytaniem zadanym przez Erlbrucha (kto narobił kretowi na głowę?) jest jeszcze sporo dobrej, atrakcyjnej przestrzeni godzącej literaturę z dydaktyką.
Ot, choćby poniższa książka N. Gaimana!

* w tekście pierwotnym było „zaj....sty” (+ w odmianach i w całości). Zmieniło się.

12 lis 2007

czytam (oglądam) sobie... N. Gaiman, D.Mc Kean: The day I swapped my dad for 2 goldfish



Neil Gaiman, il. Dave Mc Kean The day I swapped my dad for 2 goldfish– (Dzień, w którym wymieniłem mojego ojca na dwie złote rybki ) .

Neil Gaiman (bardzo lubię, bardzo! Szczególnie dorosłe Sandmany) napisał niewiele dla dzieci. Ale (trawestując opinię Babla o Beni Krzyku) Gaiman pisze dla dzieci niewiele, ale smacznie. Jak już coś napisze, to człowiek chciałby, żeby on jeszcze więcej napisał!
W Polsce znane i cenione są dwie rzeczy Gaimana dla dzieci – Koralina i Wilki w ścianach. Ale jest jeszcze trzecia książka, nie wydana u nas. Tak jak Wilki... obrazkowa i w tym samym (genialnym i sprawdzonym właśnie w Sandmanach) duecie z ilustratorem Mc Keanem stworzona. Książka znacznie jednak mniej demoniczna niż tamte, ale też jakoś surrealistyczna i w stronę sennych nastrojów się kierująca. Też komiksowymi smaczkami formalnymi przyprawiona. Ale chyba bardziej prawdziwie dla dzieci przeznaczona niż tamte dwie ...
Napisana zaś jako MEMENTO dla zbyt zajętych i nieobecnych (duchem) ojców rodziny!
*
Bohatera odwiedza kolega. Przynosi (żeby się pochwalić) 2 złote rybki. Chłopak desperacko pragnie je posiadać. Gorączkowo zastanawia się co może dać na wymianę. Kolesiowi żadna oferta się nie podoba... W końcu – wspaniała myśl! Oferta podmiany ojca za 2 złote rybki (po kilku dobranych argumentach i chwili zastanowienia, ale przy protestach siostry) zostaje przyjęta. W tle wydarzeń: ojciec – cały czas zasłonięty płachtą gazety. Jasne jest, że dzieciaki tylko tyle z niego mają.
Po jakimś czasie i dzięki interwencji Matki (która na szczęście pojawiła się w domu) chłopak wraz z siostra wyruszają, aby dokonać „odmiany”. Niestety! koleś zamienił już ojca na mało używaną gitarę elektryczną, następna osoba (co dała gitarę) oddała zaś tatę bohatera w zamian za fajną maskę goryla. I dalej akcja idzie łańcuszkiem, po kolejnych dzieciach. Bohater odbiera i podaje dalej fanty, za które kolejne dzieci zamieniły jego ojca. Każde zresztą łatwo pozbywało się takiego ojca. „Mało z niego pożytku. Cały czas czyta gazetę!”. W końcu chłopak znajduje ostatnie ogniwo łańcuszka. Oddając wielkiego królika (z jednym czarnym uchem) odzyskuje ojca. Znajduje go siedzącego w zagrodzie dla królików i ciągle czytającego gazetę. Chyba nawet nic nie zauważył... Za to „rodzina” królika bardzo cieszy się z „odkręcenia” podmiany i powrotu puchatego ulubieńca. Bo z tego gościa z gazetą- żadnej radości...
Po całej tej odysei Chłopiec solennie obiecuje: żadnych więcej tego rodzaju transakcji z wymianą ojca na cokolwiek (ostatnia ilustracja - „ale co do siostrzyczki nic nigdy nie obiecywałem!” – bardzo eleganckie, lekkie i zabawne złamanie dydaktyzmu.)
Ilustracje, jak to u Mc Keana: bardzo interesujące, kolażowe, ekspresyjne i palące nocnymi ogniowymi kolorami, przypominają mocno te wspaniałości, które znaleźć można w Wilkach w ścianach.

7 lis 2007

Dla dzieci ? Dla dorosłych ?

Czytając anglojęzyczne artykuły fachowe dotyczące rynku książki dla dzieci coraz częściej można natknąć się na tęskne marzenia wydawców o tytułach cross-over . Takich, co to dzieci by lubiły bardzo, a i dorośli chętnie by sami sobie prywatnie, dla śmiechu albo wzruszenia podczytali. Oczywiście, nie tylko książki tutaj wchodzą w grę... No krótko mówiąc sen o Shreku !
Ale nie o tym teraz będzie!
Czasami oto pojawiają się książki, które są albo intencjonalnie skierowane do dorosłych, a ubrane w kostium literatury dla dzieci (no, no? Pamiętamy te słynne przeprosiny we wstępie? Że Leonowi Werth się dedykuje?) albo być może planowano je jako cross over, a wyszło jedynie dorosłe czytanie...
Potem jest kłopot z takimi tytułami. Dla wszystkich. Kłopotliwe są. Ale często wielkiej urody. Jedną z takich książek – dla mnie przynajmniej! – jest Książka o Smutku Michaela Rosena z ilustracjami słynnego Quentina Blake’a. Opowieść ojca o przeżyciach i stanach emocjonalnych po śmierci ukochanego dziecka jest tak dojmująco, rozpaczliwie, rozdzierająco smutna, że nie bardzo sobie wyobrażam jakiemu dziecku można ją pokazać. Książka jest przepiękna, także jako przykład rozumiejącej się współpracy grafika i pisarza, a w efekcie gry słowa i obrazu.
Książka Rosena znana jest w Polsce od dobrych dwóch lat. Mnie przyszła do głowy (razem z tematem niniejszego wpisu) przy lekturze Lisa (Fox) Margaret Wild i Rona Brooksa. Och, znowu ten lis! Ale to inny przedstawiciel gatunku niż ten od najważniejsze jest niewidoczne dla oczu... Książka obrazkowa, której jest bohaterem, to opowieść o miłości, wierności, ułudach i marzeniach, ale przede wszystkim o nierozwiązywalnych dylematach i dramatach wieku średniego. Upierałbym się, że nie jest w stanie Lisa zrozumieć nikt, kto nie świętował wcześniej swoich 40 urodzin....A może zresztą lis od tandemu Wild/Brooks to ten sam zwierzak co u Saint Exuperiego, tylko po przejściu smugi cienia?

Inna jeszcze książka obrazkowa do tematu „książek dorosłych w dziecięcym kostiumie" mnie przyprowadziła- Czerwone drzewo (Red tree) Shauna Tana z Australii. Czy zechcielibyście teraz moi Szanowni Czytelnicy (mam nadzieję, że istniejecie?) wyobrazić sobie przeprowadzoną oszczędnym, poetyckim językiem analizę depresji ? Z ilustracjami niedaleko od Beksińskiego ? Wyobraziliście sobie już ? No, to wiecie jak wygląda Czerwone drzewo. W takie dni jak dzisiaj, listopad i leje i szansy na słońce (co to jest słońce???) żadnej, w takie dni nie radziłbym NIKOMU otwierać książki Tana. Jest tam na ostatniej stronie nadzieja jakaś, tytułowe Czerwone Drzewo nadziei rozkłada liście, ale....

5 lis 2007

Baśniowy zamek Neuschwanstein

Zamek Neuschwanstein


Niby foto-relacja turystyczna, ale chyba jednak na temat.
Ludwig II był rzeczywiście niezwykłym królem i w dzisiejszych czasach jeszcze większych zawirowań i niepewności i konfuzji coraz łatwiej zrozumieć jego ucieczkę w świat baśni, sag i podań. Zrujnował tymczasowo Bawarie próbując realizować swoje marzenia o baśniowych królestwie na ziemi. Koszty postawienia Neuschwanstein musiały być niewyobrażalne!
Ale po 130 latach, jak sądzę, koszty zwróciły się z nawiązką. To turystyczna superatrakcja i przychody z dość słono kosztujących biletów na pewno już daaaaawno zrównoważyły dawniejsze długi króla.

Naprawdę, nietrudno Ludwiga II szczególnie dzisiaj zrozumieć.
A czy z literaturą dla dzieci ten zamek ma cos wspólnego...? Wystarczy popatrzeć na zdjęcia i się wie :-)

2 lis 2007




Na cmentarzu Friedhof Obermenzing...