6 cze 2009

Nudziarstwo czyli zmierzch dzieciństwa

Zdarzyło mi się coś paskudnego: nie mogę sobie przypomnieć nazwiska autora ani tytułu publikacji, która chodziła mi po głowie przy czytaniu dyskusji na brombowym forum...

Oto autor ten twierdził, że stosunek do dzieciństwa zatoczył rodzaj koła: do końca XIX wieku dziecko było traktowane jako taki niepełny dorosły, rodzaj larwy. Dzieciństwo zaś jako stan, który trzeba przetrwać i wyjść z niego, aby jak najszybciej wejść we właściwą, w pełni człowieczą postać. Przełom XIX i XX stulecia i głównie recepcja koncepcji Freuda odnajdujących w dzieciństwie immanentną wartość zmieniły tę sytuację. Dziecko przestało być jedynie przedmiotem działań pedagogicznym, „upodmiotowiło się”, dzieciństwu przyznano wartość i prawo do celebrowania, uznano je za jeden z oddzielnych, pełnoprawnych – więcej!- wyjątkowo kreatywnych okresów w życiu. Pojawił się koncept dziecka- naturalnego artysty, jak również  inny: artysty - wiecznego dziecka. Helen Key obwieściła wiek XX jako stulecie dziecka...

Autor eseju, którego nazwiska nie mogę sobie przypomnieć (pomocy!) twierdzi, że na progu wieku XXI mamy do czynienia ze specyficznym powrotem do koncepcji dzieciństwa sprzed przełomu modernistycznego.

Objawem takiego powrotu miałoby być na przykład likwidowanie stref tabu, które przecież także w jakiś sposób wyznaczały granice dzieciństwa. Z dzieckiem należy rozmawiać jak z dorosłym! Niczego nie ukrywać. Przebojem kultury masowej są produkty cross over – do oglądania/użytkowania przez wszystkich, bez względu na wiek (vide: „Shrek”). Ekrany i strony bulwarówek zaludniają dziecięco-dorośli celebryci (jak ongiś Macaulay Culkin czy obecnie aktorzy z HP czy High School Musical). 

Na poznańskim Biennale Sztuka Dla Dziecka byłem świadkiem znamiennej dyskusji: rozprawiano nad postulatem zaniechania użytkowania tego małego "dla". "Sztuka z dzieckiem" - taka formuła na dziś i na jutro jest proponowana. Jak łatwo dostrzec pomysł ten zrównuje dziecko i dorosłego. Paradoksalnie  idzie więc w kierunku konstatowanym przez tezę autora którego nazwiska nie moge sobie przypomnieć (co za wstyd!).

Teza pewnie ryzykowna i trudna do obronienia, ale przypomina mi się kiedy czytam o tym, że książka ma być „obrazowa” a nie „obrazkowa”, dzieciom należy pokazywać „niedźwiedzia” a nie uwłaczającego ich sprawności intelektualnej i upupiającego je „misia”. Teksty i ilustracje książek nie muszą być przystosowane do potrzeb dziecka (bo to dla nich obraźliwe), nie mają bawić, podobać się,  lecz mają stanowić wyzwanie i edukować, konfrontować z trendami sztuki współczesnej. Wraca więc natrętny dydaktyzm, przychodzi w wyrafinowanej formie, przybywa ze strony najbardziej zaskakującej:  ze środowisk artystycznych...  Zresztą czy zaskakującej? 

Przekleństwem przyświecającym temu powrotowi do konceptu dzieciństwa wtłaczanego w dorosłość jest  powtarzana do mdłości  dyrektywa, że dla dzieci należy pisać jak dla dorosłych tylko lepiej! Sądzę, że dla dzieci należy pisać/ilustrować jak dla dzieci i jak najlepiej....

Tak strasznie często z dyskusji (tak literatów jak i artystów grafików) przebija przedziwne, choć niezwerbalizowane przekonanie, że nie ma czegoś takiego jak wyznaczniki twórczości DLA DZIECI. Wraca koncept, że najlepsze rzeczy dla dzieci to te, które są już prawie ... dla dorosłych! To jest największy komplement współczesnego recenzenta: „książka będzie się podobać dorosłym czytelnikom”. Książki takie jak „Kotka Brygidy” Rudniańskiej (powieść, która moim zdaniem dla dzieci nie jest wcale!) są w takim ujęciu najpiękniejsze i najbardziej fetowane przez „dziecięcą” krytykę literacką.

A dlaczego to bogato ilustrowana książka dla dzieci, z interesującymi relacjami pomiędzy tekstem a obrazem nie może być "obrazkowa"? (na marginesie przypomina mi się „Idzie skacząc po górach”, gdzie można znaleźć świadectwo, że bohema malarska w latach ’60 mówiła czule o swoich płótnach „obrazki”). Co w tym złego ? Poza tym, że wtłacza ARTYSTĘ do zawstydzającego getta tworzących dla ... brrrr... dzieci !

 

2 komentarze:

Magda Now pisze...

Śpieszę z pomocą w sprawie prac dotyczących "zmierzchu dzieciństwa"; przyszło mi na myśl kilka książek, esejów czy artykułów, które poruszaja ten temat - wymieniam je poniżej. Może wśród nich rozpoznasz Michale to, co zaprzątało Ci głowę.

pozdrawiam, m

1) Postaman, Neil. The Disappearence of Childhood.

2)Coster, Will. Childhood in Crisis?

3)Hendrick, Harry. Disappearing Childhood and children's Rights.

4) Jenks, Chris. The Strange Death of Childhood.

5) Plotz, Judith. The Disappearance of Childhood: Parent-Child Role Reversals in...

Magda Now pisze...

Michale,jestem juz prawie pewna, że chodziło Ci o książke Postmana. Na jej pierwszej stronie znalazłam akapit o czterech grzechach naszych czasów. W oryginale brzmi to tak: "The first is that literacy disappears. The second is that education disappears.
The third is that shame disappears. And the fourth, as a consequence of the
other three, is that childhood disappears.
(Postman, 1994:10)

O to chodziło, prawda?