8 cze 2009

od czapy zupełnie, ale prawie rocznicowo..

Jestem jednym z tych, którzy gotowi są w ekstazie świętować 4 czerwca. Czerwoni w jakiejś mierze ukradli mi najładniejszy kawałek życia, lata 1981-1989. Koniec szkoły średniej, całe studia spędzone we wstrętnej, beznadziejnej szarzyźnie... 

A jednak jest jeden, malutki, drobniutki aspekt tamtych czasów za którym tęsknię. Wchodziłem do - owszem! - burej i brudnej kawiarni i zamawiałem ... kawę. KROPKA. Kawę!

W ostatnich latach musiałem bowiem zrezygnować z picia mego ulubionego napoju w miejscach publicznych. Kiedy prosze o "kawę" jestem zasypywany gradem nonsensownych pytań: "latte? machiato? espresso? cafe americano? Przedłużone? Mlekiem przedłużone czy wodą przedłużone? Orzechowa? Czy może etiopska? może mocca orzechowa? Capuccino? Z czekoladą? cynamonem? Posypać mielonymi orzeszkami z drzewa dupu-dupu? A może tymi prażonymi na miedzianej patelni, na której wcześniej prażono banany?" 

A ja chce po prostu kawę z ekspressu.W objętości: kubek. Próba wytłumaczenia o co mi chodzi kończy się nieodmiennie otrzymaniem naparstka z czarną smołą. Spozywam go przez ... gulp... 1,5 sekundy. I czuję się dość głupio, bo nie wiem czy mam zamawiać dalej, czy iść?  Kiedyś, w dobrych czasach, paliłem papierosy, co jakoś usprawiedliwiało pozostanie w kawiarni,  ale teraz... 

A tak serio: kocham ten problem. Za każdym razem, kiedy łykam obelżywe odpowiedzi na grad w/w nonsensownych pytań i tak w środku się cieszę. 

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie jest Pan osamotniony w swoich kawowych rozterkach. Ja byłam zdziwona jak kelner przyniósł wodę do espresso, której nie zamawiałam... teraz już wiem:)

Unknown pisze...

A ja jestem za! Lubie te wynalazki :-) Porada praktyczna - mozna zapamietac jak sie nazywa to co chcemy zeby nam z grubsza podali i tego sie trzymac.

Bibliotekarz

Anonimowy pisze...

Wciąż są miejsca, w których można się napić po prostu kawy, dostając ją w szklance ze spodeczkiem. Tylko nie są to kawiarnie, a raczej przydrożne bary i knajpy na stacjach w małych miejscowościach. Tam pani rodem z PRLu zaserwuje kawę w szklance i zrobi wielkie oczy, jeśli usłyszy egzotyczne słowa typu latte.

Klara pisze...

Chociaż z racji zbyt młodego wieku nie mogę podzielać doswiadczeń z PRLu, to muszę jednak przyznać, że również mam czasem podobne odczucia. Jeszcze całkiem niedawno (bo co to jest 5 lat) szczytem luksusu był kubek kawy z ekspresu przelewowego, ale napój smakował wyśmienicie.
Teraz, wybór jest większy, ale nic nie smakuje tak dobrze... Espresso jest za mocne, latte za słabe...