14 lis 2007

o smrodku dydaktycznym - pozytywnie !

Im jestem starszy i konserwatywniejszy (nad obydwoma procesami ubolewam!), tym bardziej do zdenerwowania oraz niekiedy furii doprowadza mnie częste ostatnio w literaturze dla dzieci ubóstwienie NIEGRZECZNOŚCI.
Znacie tych wszystkich koszmarnych Karolków czy bohaterów Dahla... Matyldę?
Taki koncept, że niegrzeczność jest... fajna*! I wartościowa - taka cnota po-nowoczesna.
Lubię przecież Matyldę Dahla, ale sceny, w których bohaterka mści się w taki fajny* i śmieszny sposób na swoich rodzicach mnie w tej powieści akurat mniej bawią
Książką, która budzi zaś moje hmmm... zniecierpliwienie jest Czerwony Kapturek Joanny Olech i Grażki Lange. Mam dla obu Pań Autorek wiele szacunku i sympatii, niemniej celu i sensu tej publikacji nie rozumiem wcale. Bo taki pomysł, że Kapturek został pożarty na skutek durności wyrażającej się w słuchania rodziców czy ogólnie dorosłych jest katastrofalnie fajny*....
Ja oczywiście rozumiem, że nadmierny „smrodek dydaktyczny” w utworach dla dzieci może być pocałunkiem śmierci dla zainteresowania części potencjalnych odbiorców, ale mam też inne wrażenie, że wyrugowanie w ogóle dydaktyzmu z książki dla dzieci jest grzechem równie śmiertelnym. Wobec szerszej populacji.
Te koncepty Dahla... „spiskowanie z dziećmi przeciwko dorosłym”, jak sam o swojej twórczości lubił mówić, to podlizywanie się dzieciom za wszelką cenę: fajna* kupa na głowie kreta u Erlbrucha – denerwują mnie.

No, dobrze, powiem prawdę: przestały mnie takie przewrotne i przekorne i ponowoczesne książki dla dzieci bawić po wydarzeniu, które pozwolę sobie opisać.
Na Świętokrzyskiej, w Warszawie, w samo południe na znaku drogowym bujało się dziecko, płci męskiej, w wieku lat pewnie 11. Wyraźnie chciało sprawdzić czy da rade znak obruszać i przewrócić. Odurzony potrzebą społecznego działania mówię zdecydowanie i twardo, żeby może jednak dziecko przestało i zlazło. Dziecko popatrzyło się na mnie odrobinę rozbawione, wyszczerzyło zęby i powiedziało „Bardzo się ciebie boję. Baaaaardzo!” I huśtało się dalej.
Czytelniku: czy zrobiłem fajnemu*, niegrzecznemu dziecku z roześmianej buzi jesień średniowiecza? Nie zrobiłem. Może dlatego, że jak byłem w jego wieku czytałem te głupie dydaktyczne, kretyńskie, stygmatyzujące (khe, khe, khe) niegrzeczność książki?
Inna rzecz, że sprawia mi niewymowną radość wizja tego, co dzisiejsze dzieci wychowane w kulcie niegrzeczności zrobią podobnemu szczeniakowi wiszącemu na latarni za lat naście.
Mam też nadzieję, że będę wtedy dostatecznie bogaty i nie będę musiał po zmroku chodzić na piechotę po ulicach miasta.

Do sprawy dydaktyzmu i treści wychowawczych w literaturze dla dzieci bardzo bym chciał kiedyś w tym blogu powrócić. Bo to trudna, mroczna i zagmatwana sprawa. Upieram się w każdym razie, że pomiędzy sławnym Struwwelpeterem Hoffmana (np. o Michasiu co nie chciał jeść zupki i skonał w efekcie z głodu, o Cesi Cmokosi, tej co jej krawiec ssane niegrzecznie paluszki uciął etc.), a dramatycznym i arcyważnym pytaniem zadanym przez Erlbrucha (kto narobił kretowi na głowę?) jest jeszcze sporo dobrej, atrakcyjnej przestrzeni godzącej literaturę z dydaktyką.
Ot, choćby poniższa książka N. Gaimana!

* w tekście pierwotnym było „zaj....sty” (+ w odmianach i w całości). Zmieniło się.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bez przesady! Czarwony Kapturek Joanny Olech i Grażki Lange to nie książka o tym że nie można słuchać rodziców ale o tym że nie zawsze to jest najważniejsze. Poza tym jest to książka, która pobudza do myślenia, a nie do robienia na złość rodzicom. Zaś bujające się na znaku drogowym dziecko pewnie nie czytało ani Matyldy, ani omawianego Czerwonego Kapturka ani o kupie krecika i pewnie jeszcze wielu książek. A tak poza tym to myślę, że nie należy dorabiać ideologii do sympatycznej bądż co bądź przeróbki oryginału...

Anonimowy pisze...

W "where the wild things are" dzidzius tez dostaje kolacje, a byl niegrzeczny