29 lut 2008

Wernisaż, wernisaż!

Właśnie wróciłem z Freta 20/24a, z wernisażu zorganizowanego przez Fundację Sto Pociech i Galerię Cuda na Kiju.
Bardzo czekałem na ten wernisaż, bardzo się ucieszyłem, że rusza ta wystawa!
Twórczość obu bohaterek imprezy Elżbiety Wasiuczyńskiej i Agnieszki Żelewskiej reprezentuje bowiem ten nurt w ilustracji, który jest mi zdecydowanie najbliższy!
Ciepłe barwy, brak dosłowności, ale jednak utrzymany w ryzach możliwości percepcyjnych dziecka, przede wszystkim jednak pewien nieuchwytny klimat rozmarzenia i poezji: tak bym nieuczenie i niezbornie opisywał te ilustracje. Tu właśnie znajduję koncept ilustracji środka: ambitnej, poszukującej, odrzucającej „pyzatość” i kicz, ale pamiętającej o odbiorcy i jego preferencjach. Ilustracji tworzonej z myślą o dziecku.

Jest na wystawie Pan Kuleczka, jest Wilk i są Świnki, Zoo, Jadą sobie też Misie, Mruczy kot Murmurando, rozwijają się Sznurkowe Historie i wiele, wiele innych dobrych i (och, przeklną mnie za to!) ŁADNYCH obrazków. Dla niewtajemniczonych: nie ma gorszej obrazy dla współczesnego ilustratora niż naiwnie skomplementować obrazek jako „ładny”.

Bardzo ładnie mówiła Joanna Olech, obejmowała serdecznie ramieniem i ciepłym słowem „Wasiuka” i „Żelkę”.

Żeby jednak nie wyjść z roli „zająca –marudy”: czego mi brakowało? Dziennikarzy! Kamer! Mikrofonów! Flesze były, ale mam wrażenie prywatne i przyjacielskie :-) Czy PR nie zadziałał? Czy dziennikarze i kamery może tylko dla rozbitego Ferrari przystojnego dziennikarza ?
Ogromna szkoda! Pierwszym damom młodej polskiej ilustracji nie powinno zabraknąć chociaż odrobinki publicity. Mam jednak nadzieję, że po prostu nie rozpoznałem dziennikarzy "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej", "Wprost" i "Polityki"!

Nie zawiodła – oczywiście! – branżowa widownia.


Czyli na przykład: Bromba i IBBA (Iwona Hardej i Marysia Kulik), żeby tylko wymienić liderów!

Wernisaż - galeria zdjęć!

Tutaj zaś cały przegląd zdjęć (kliknąć trzeba, aby galerię zdjęć pełną ujrzeć!)

Podsumowując : idź Miły Czytelniku bloga mego (wierzę, że istniejesz !) do ukrytego bardzo sprytnie (ostrzegam!) załomu uliczki Freta i zobacz więcej i wszystko!

16 lut 2008

youtubowe promo: David Wiesner; Flotsam

To nowe dla mnie zjawisko: reklamówki dla książek posadowione na youtube. Kolejny krok w dziedzinie realizacji idei książki konwergencyjnej!
W szczególności ucieszyłem się, że znalazłem w tej formie promo do mojego ulubionego Davida Wiesnera i jego Flotsam:



Marne pojęcie - moim zdaniem - daje ten "filmik" o książce, ale... strasznie to ciekawy i docelowo obiecujący koncept promocji ksiązki dla dzieci!

Inne rzeczy Wiesnera w Youtube:
- Free Fall
- June 29, 1999

Nie rozgryzłem jeszcze tego: czy to jest robione przez amatorów (tak jak możliwe do znalezienia w Youtube "teledyski") czy przez Wydawców?

14 lut 2008

Marudzenie Zająca

Przeczytałem artykuł Moniki Małkowskiej w Rzeczpospolitej (13.02.2008) – Od słodkich rysunków psują się zęby. Tekst, spory i z obrazkami jest o ilustrowaniu książek dla dzieci i stanowi pokłosie rozmów autorki z polskimi ilustratorami. Artykuł ma podtytuł: 6 przykazań ilustratorów dziecięcej literatury. Jedno z owych przykazań brzmi „Rysować dla siebie” . W wyznaniach zamieszczonych pod tym „przykazaniem” kolejni artyści bez najmniejszej żenady chwalą się jak bardzo mają w artystycznych nosach milusińskich odbiorców: „Pracuje dla siebie” (Wilkoń), „Rysuje tak, żeby mnie się podobało” (Dudziński) ... Panowie Artyści, powieście sobie więc Wasze obrazki nad łóżkami! Po co je publikujecie?

Wiem – marudny i nudny jestem. A to mi się samowystarczalność artystów nie podoba, a to nie mdleję z zachwytu nad Dziwnością świata, którą Grażka Lange narysowała pewnie dla siebie, a to mnie nie powala kolorystyka plansz Marty Ignerskiej, która Wielkie marzenia sobie narysowała (ale jednak "Znak" jej te plansze wyrwał - pewnie siłą!- i wydał).

Joanna Olech w felietonie dołączonym do wyżej prezentowanego artykułu pisze zaś min.: „nie warto pytać siedmiolatka, co ładne a co brzydkie. Gdyby przed laty kazano mi wybrać między Bambi a Nikiforem, jelonek wygrałby bezapelacyjnie”.

Zdecydowanie nie jestem za przesadnym UPODMIOTOWIENIEM dziecka, za tym, żeby negocjować zgodę nieletniego na wszystkie działania wychowawczo-edukacyjne. Ale, żeby tak w ogóle nie pytać ? Nie akceptować chociaż troszeczkę jelonka bambi?
Co Jelonek wam zrobił? No co?

Po lekturze obu tekstów taki dialog mi się pod czaszką kołacze : „Milcz dzieciątko! Oglądaj Lange i Ignerską, bo to dobre i piękne ! Coooo ? Nieładne????? Miiiiiiilczeć! Ładne! Nic innego i tak nie dostaniesz”.

A na marginesie : ech, Artyści, co Wy wiecie... Te wyklinane przez Was Bambi i „disneye” to szczyt piękna przy tym co masowo dzieci oglądają : "japończyki" czyli post-pokemony, post - moto myszy z marsa oraz z drugiej strony samodzielnie nakręcone komórkami filmiki z youtube’a, na których kolega z klasy kopie drugiego w zadek i jest śmiesznie, śmiesznie, śmiesznie , że aż strach.

12 lut 2008

czytam sobie ... M. Zusak; Złodziejka książek


Jak to było możliwe? Jeden z najbardziej cywilizowanych narodów świata stoczył się w niewyobrażalne, krwawe barbarzyństwo, nieporównywalne chyba z niczym co historia dotychczas widziała...: Niemcy w latach 1933-1945. Jak to było możliwe? Pełnej odpowiedzi na pytanie o źródła krwawego fenomenu nazizmu nie przyniosły dotychczas ani wyrafinowane analizy socjologiczne ani rozważania filozofów ani dzieła mistrzów literatury czy sztuki.
Powieść australijskiego autora Markusa Zusaka Złodziejka książek nie stawia sobie aż tak niedosiężnego celu, niemniej jej powstanie dowodzi, że ludzkość jeszcze ciągle nie pogodziła się z brunatną plamą w swojej historii, że szuka sposobów na jej zrozumienie. Jak więc jeszcze można próbować opowiadać o tamtych czasach i tamtym miejscu? U Zusaka historię tytułowej „złodziejki”; Liesel, jej przybranej rodziny i przyjaciół prezentuje najbardziej kompetentny narrator, ten który najwięcej ma do powiedzenia o czasach nazizmu, ten który był wtedy najbardziej zapracowany. Jedyny narrator, który w owych czasach mógł zasługiwać na miano „wszechwiedzącego”: Śmierć.
Relacja TAKIEGO narratora jest więc z natury rzeczy chłodna i zdystansowana, nieomalże pozbawiona osobistych uprzedzeń czy namiętności. Chociaż i on pozwala sobie na narzekanie: był w tamtych czasach zdecydowanie przemęczony pracą.
Śmierć opowiada więc historię o dzieciństwie, dorastaniu, przyjaźni, miłości w III Rzeszy, o walce o przetrwanie. Nieuchronnie bierze też sam w niej udział. Czyż można się zresztą dziwić, że właśnie Śmierć opowiada o życiu córki zamordowanych komunistów, przygarniętej przez rodzinę, która zdecydowała się na ukrywanie w swojej piwnicy Żyda? Przerażający Narrator jest cały czas blisko swoich bohaterów, ociera się o nich. Symbolem pragnienia ucieczki przed Narratorem są właśnie książki. Ten wątek w powieści jest arcyciekawy, chociaż jednocześnie niełatwy do jednoznacznej interpretacji. Książki dla Liesel to obiekt obsesyjnego pożądania. Pragnie je mieć, nawet za cenę ogromnego ryzyka. Czytelnik Zusaka zauważa jednak ze zdziwieniem, że dla bohaterki mniej liczy się treść upragnionych książek. Ważne jest samo czytanie, które staje się swoistą komunią. To czynność rodząca i podtrzymująca wspólnotę między ludźmi. Liesel czyta bowiem naprawdę mało ważne teksty! Dobrym przykładem ilustrującym tę tezę może być jej pierwsza książka: „Podręcznik grabarza”, wydany przez Bawarskie Towarzystwo Cmentarne. Seanse wspólnego, nocnego czytania tego cokolwiek upiornego podręcznika budują jednak zręby naprawdę głębokiej wspólnoty pomiędzy bohaterką, a jej przybranym ojcem. Głośne odczytywanie w schronie przeciwlotniczym innej mało ważnej książki – „Świstaka” – uspokaja ludzi, przynosi im ulgę. Liesel kradnąc, czytając, posiadając książki usiłuje zapewnić sobie odrobinę ciepła płynącego z bliskości emocjonalnej z drugim człowiekiem. Ciepła niezbędnego do przetrwania w świecie, którego narratorem jest Śmierć. Tworzenie książek staje się też sposobem na przetrwanie: ukrywający się w piwnicy Żyd, Max Vandenburg zapełnia swój czas przygotowując prezent dla swojej małej przyjaciółki: szczególny palimpsest. Na zamalowanych na biało i ponownie zszytych kartach z „Mein Kampf” rysuje i pisze węglem opowieść o sobie – „Zbędny człowiek”. Zacytowana w całości praca Maxa to bardzo symboliczny i wzruszający komponent Złodziejki książek. Spod nieporadnych, ale wstrząsających obrazków i odręcznego pisma wyzierają drukowane litery tekstu Hitlera. Ledwo widoczne słowa arcyzbrodniarza tworzą -dosłownie i w przenośni- tło dla tragicznej, holokaustowej historii.
Ale Złodziejka książek to nie tylko opowieść o heroizmie i męczeństwie. Książkę Zusaka można także czytać jako fascynującą relację, która mogłaby nosić tytuł „życie codzienne w Niemczech w czasie drugiej wojny światowej”. Ten wątek mocno przykuwa uwagę czytelnika. Niewiele jest powieści, które pokazywałyby ten aspekt historii: tragiczna codzienność niemieckiego, wojennego dzieciństwa, napiętnowanego zbiorową a niezawinioną osobiście karą głodu, czy wreszcie śmierci. Dzieciństwa spędzanego przeważnie bez ojców, w nazistowskiej szkole, w szeregach Hitlerjugend czy Bund Deutscher Madel, w schronach, w nieustannym lęku. Pamiętając o polskiej czy żydowskiej martyrologii warto też mieć świadomość na jaki los skazali naziści swój własny naród.
Zawiodą się czytelnicy, którzy będą szukali w tej powieści odpowiedzi na pytania o korzenie faszyzmu. Zusak nie umie jednak wiele wnieść nowego do dyskusji dlaczego jedni Niemcy dali się uwieść Fuehrerowi a inni, nieliczni, pozostali wierni dobru i prawdzie. Od strony formalnej potrafi za to niekiedy zirytować czytelnika pretensjonalnym, udziwnionym językiem swej opowieści, niespodziewanym i nie zawsze zręcznym uderzaniem w poetycką strunę.
Dość trudno jest zresztą określić potencjalnego czytelnika Złodziejki książek. Zbyt dużo nagromadzonych tutaj drastycznych scen, zbyt wyrafinowana narracja by oddać książkę w ręce dzieci, nawet starszych; nastolatków zniechęcą zaś zapewne małoletni bohaterowie. Dla dorosłych powieść będzie zapewne zbyt infantylna.
Pomimo tych słabości jest jednak w Złodziejce książek jakaś wewnętrzna prawda, która przykuwa uwagę i wzrusza, która chyba przybliża do zrozumienia czasów pogardy. Zdecydowanie warto zmierzyć się z tą powieścią, warto ją polecić.... może co bardziej oczytanym gimnazjalistom?

10 lut 2008

oglądam sobie... M. Ignerska, P. Wechterowicz Wielkie marzenia



Wydawnictwo Znak zaczyna specjalizować się w publikowaniu DUŻYCH książek dla dzieci. Po Różowym prosiaczku do księgarń właśnie trafiły Wielkie marzenia. Oba tytuły łączy nie tylko firma wydawnicza, ale także nazwisko graficzki – Marty Ignerskiej. Przy tworzeniu oprawy graficznej Prosiaka współpracowała z nią Joanna Olech, Marzenia są zaś pracą artystycznie samodzielną.

Wielkie marzenia budzą (podobnie zresztą jak Prosiaczek) mieszane uczucia. Z pewnością oszałamiają rozmachem, wielkością, różnorodnością i mnogością pomysłów artystycznych. Dziecko może prawie pełzać po ogromnych kartonach ilustracji, cieszyć się odnalezionymi perełkami- obrazkami... Niektóre z rozkładówek (marzenie studni!) z pewnością uruchomią doskonałą, wspólną zabawę rodzica z dzieckiem w wyszukiwanie śmiesznych i ślicznych szczegółów. I zapewniam; obie strony w tym czasie nie będą się nudzić... Bardzo silną stroną książki jest niezwykle inteligentna współpraca ilustratora z autorem tekstu. Przemysław Wechterowicz krótkimi, jednozdaniowymi formami literackimi mieszczącymi się w poetyce surrealizmu, czy też może absurdu uwalnia burzę graficznych skojarzeń Ignerskiej. Dużo przy tej książce będzie okazji do wspólnych rozmów: o świecie, o marzeniach, o naturze różnych rzeczy i zjawisk... Autorzy łamią bowiem stereotypy, łączą przeciwieństwa, zaglądają za kotarę pozorów, prowokują do myślenia. Ogień marzy o wstąpieniu do straży pożarnej , słońce o okularach.... przeciwsłonecznych! Studnia tęskni do oceanu.
Przed pełnym zachwytem skutecznie powstrzymuje jednak recenzenta przyjęta przez Ignerską specyficzna maniera ilustratorska, koncept edytorski. Bardzo podoba mi się „co” artystka narysowała, bardzo mi się nie podoba „jak”. Wydaje się zresztą, że Wielkie marzenia są reprezentatywne dla ogólniejszego trendu, który daje się zaobserwować w polskiej sztuce ilustracji dziecięcej (czy może szerzej : sztuce projektowania książek dla dzieci). Węszę tutaj – wyznaję to bardzo nieśmiało – jakiś spisek. Ktoś musiał okropnie oszukać kilku polskich prominentnych grafików, ktoś wprowadził ich w błąd...
Szanowne Panie Graficzki: to nieprawda, że dzieci lubią zgaszone, brunatno-rdzawe barwy! To nieprawda, że nasze pociechy szaleją za brązami, czerniami i purpurą obrzuconą szarością.
Szanowne Panie Graficzki dlaczego cały niezwykle interesujący ruch polskiej „alternatywnej książki dla dzieci” to ponure BURASY ? Książki Grażki Lange, Marty Ignerskiej , Moniki Hanulak, Anny Niemierko wyglądają tak, jakby artystki uparły się by doprowadzać dzieci do depresji. Dlaczego Wielkie marzenia zostały narysowane na brązowawym, wyblakłym PAPIERZE PAKOWYM ??? Rozumiem, że nasi ilustratorzy są zbrzydzeni taplającymi się w orgii kolorów „produktami disnejopodobnymi” i chcą zaproponować coś radykalnie opozycyjnego. Ale , na Boga!, nie można przecież stawiać idei i konceptu artystycznego ponad i poza upodobaniami dziecięcego odbiorcy!

Cóż opinia moja subiektywna i laicka. Prorokuję jednak, że Wielkie marzenia nagrody za ilustrację i tak mają już zapewnione. Jury graficzne uwielbiają przecież te burasy....