Alma from Rodrigo Blaas on Vimeo.
Trochę straszne ... zdecydowanie dla sympatyków "Koraliny".
Podobno zaraz zniknie z sieci, lepiej więc szybko oglądać!
Planuję, że pewnie będzie się tu cos pisać o książkach dla dzieci i młodzieży, pewnie o bibliotekach, pewnie o web 2.0
Alma from Rodrigo Blaas on Vimeo.
Wydawnictwo Zielona Sowa było dla mnie jeszcze do niedawna - ze względu na klasę edycji, ale także jakość treści - synonimem tandetnej książki.
Coś się zaczyna zmieniać w tej dziedzinie.
Chociaż... hmmm....
Seria „Perełki mądrości” (bo to ona właśnie Zieloną Sowę tu sprowadziła!) jest autorskim produktem Magdaleny Wierzbowieckiej. Jak się dowiedziałem z węszenia internetowego stanowi – przynajmniej w części – pracę dyplomową z Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej.
Obejrzałem sobie książeczki serii (w szczególności przykuła me oczy „Puszysta owca”) i zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ilustracja wykonana metodą kolażu, naprawdę inteligentnie (dobór komponentów!) z dużym wyczuciem dziecięcych potrzeb estetycznych może się naprawdę BARDZO podobać.
Potem, niestety, zacząłem czytać. I to był błąd:
Kaziu, tak się zwał hodowca
Każda za nim poszła
Owca
On o stadko umiał dbać
Gotów był im wszystko dać
Czterolistne koniczyny, caaaaałe łąki
Świeżej trawy –
To gospodarz był łaskawy.
Właśnie na tym polega wyzwanie książki obrazkowej autorskiej.... Trzeba umieć rysować (malować, kleić, kolażyć , cokolwiek!) ORAZ umieć pisać składnie. Magdalena Wierzbowiecka ma rękę tylko do czynności pierwszego typu. Nie powinna pisać. W każdym razie wierszyków.
Konkluzja nie może być tu jednak jednoznaczna: warto przedrzeć się przez ... „wierszyki”, morał jest słuszny (potrzeba dzielenia się), ilustracje więcej niż interesujące, bardzo ciekawe rzeczy (także do użytku dydaktycznego) dzieją się w typografii, stanowiącej integralną część wyrazu artystycznego. Na końcu (bo to edukacyjna Zielona Sowa przecie!) pojawia się komponent „aktywnościowy”: rysowanie, wklejanie, zagadki, przygotowanie zakładki.
1. Zofia Beszczyńska: Lusterko z Futra (Media Rodzina)
2. Bohdan Butenko: Krulewna Śnieżka (Nasza Księgarnia)
3. Grzegorz Gortat: Szczury i wilki (Nasza Księgarnia)
4. Małgorzata Gutowska-Adamczyk: Wystarczy, że jesteś (Nasza Księgarnia)
5. Jacek Inglot: Eri i smok (Skrzat)
6. Roksana Jędrzejewska-Wróbel: Kosmita (Fundacja ING Bank Śląski)
7. Andrzej Maleszka: Magiczne drzewo. Czerwone krzesło (Znak)
8. Ewa Nowak: Bardzo biała wrona (Egmont)
9. Anna Onichimowska: O zwierzaku, którego nie było (Arkady)
10. Jacek Podsiadło: Czerwona kartka dla Sprężyny (Nasza Księgarnia)
11. Krystyna Siesicka: Zatrzymaj echo (Akapit Press)
12.Barbara Stenka: Akcja „Chłopaki” (Nasza Księgarnia)
13. Małgorzata Strzałkowska: Zielony i Nikt (Bajka)
14. Wojciech Widłak: Opowieści do poduszki (Media Rodzina)
15. Rafał Witek: Julka Kulka, Fioletka i ja (Bajka)
Jury graficzne w składzie: Dorota Łoskot-Cichocka, Joanna Olech (przewodnicząca), Maria Ryll nominowało do nagrody następujące osoby:
1. Ignacy Czwartos za ilustracje do książki Lądowanie rinowirusów. Przeziębienie Wojciecha Feleszki (Hokus-Pokus)
2. Agata Dudek za ilustracje do książki obrazowej Czy można dotknąć tęczy? z tekstem Przemysława Wechterowicza (Endo)
3. Piotr Fąfrowicz za ilustracje do książki Zielony i Nikt Małgorzaty Strzałkowskiej w opracowaniu graficznym Ewy Stiasny (Bajka)
4. Monika Hanulak za opracowanie graficzne książki Debata filozoficzna Królika z Dudkiem o Sprawiedliwości Leszka Kołakowskiego (Muchomor)
5. Marta Ignerska za ilustracje do książki Babcia robi na drutach Uri Orleva (Wytwórnia)
6. Marta Ignerska za ilustracje do książki Atlas świata. Afryka z tekstami Zofii Staneckiej, Kingi Preibisz-Wala i Marii Deskur (LektorKlett)
7. Ewa Kozyra-Pawlak za ilustracje do Księżniczki na ziarnku grochu Andersena (Media Rodzina)
8. Ewa Kozyra-Pawlak i Paweł Pawlak za Mój pierwszy atlas świata z tekstami Marii Deskur (LektorKlett)
9. Daniel de Latour za ilustracje do książki Wyprawa do kraju księcia Marginała Henryka Bardijewskiego (Stentor. Kora)
10. Lucyna Legut za książkę autorską Trzy bajki (Prószyński i S-ka)
11. Paweł Pawlak za ilustracje i projekt graficzny książki Podręczny NIEporadnik. Do czego nie służy młotek z tekstem Wojciecha Widłaka (Czerwony Konik)
12. Ewa Stiasny za ilustracje i opracowanie graficzne książki Tydzień Konstancji Olgi Masiuk (Dwie Siostry)
13. Elżbieta Wasiuczyńska za ilustracje do Królowej Śniegu Andersena (Media Rodzina)
14. Elżbieta Wasiuczyńska za książkę autorską Mój pierwszy alfabet w opracowaniu graficznym Doroty Nowackiej (LektorKlett)
15. Aleksandra Woldańska za ilustracje do książki Mrówka wychodzi za mąż z tekstem Przemysława Wechterowicza (Czerwony Konik)
* Nie wspieram marketingowo Merlina. Po prostu najszybciej udało się znaleźć ich linki do opisów książek :-)
Dziwne było moje czytanie tej książki: pamiętając Złodziejkę książek odczuwałem silną potrzebę kontynuacji znajmości z Markusem Zusakiem. Jednak pierwsze próby lektury, pierwsze strony były mało zachęcające... Zanosiło się, że książka utknie w stosie niepowodzeń czytelniczych. Zwłaszcza bohaterowie Posłańca nie wydają się początkowo zasługiwać na bliższe poznanie. Są antypatyczni; apatyczni, leniwi i jacyś tacy.... przybrudzeni. Młodzi ludzie, koło dwudziestki mieszkają w slamsie małego australijskiego miasta, spędzając czas na trwaniu, urozmaiconym prostymi rozrywkami; karty , piwo czy tanie wino, gadanie o niczym. Są albo bezrobotni albo wykonują najmniej angażujące prace. No, nudna jest ta książka na początku! I irytująca. Nawet pojawienie się anonsowanych w zapowiedziach i reklamach „zadań”, które narrator otrzymuje w postaci adresów zapisanych na kartach do gry jakoś początkowo nie nadaje Posłańcowi dynamiki... Później jednak jest coraz smaczniej. Każde kolejne zadanie mocniej ubarwia powieść, nadaje jej nowych wymiarów i sensów. Za każdym adresem zapisanym (albo zaszyfrowanym na karcie) stoją bowiem niezwykłe, smutne, tragiczne, piękne historie Historie ludzi w ten czy w inny sposób pokonanych przez życie, przez los. Los, który – jak głosi znane powiedzenie - rozdaje różne karty!
Powieść Zusaka po części jest o tym, że często karta, która może początkowo wydawać się blotką w rzeczywistości okazuje się być asem. Działania głównego bohatera dalekie są od heroizmu, przeciwnie: są żenująco małe i skromne. Ich efekty zaś: ogromne ! Zusak pokazuje jak mało czasami trzeba by naprawić i poprawić świat. Podarowanie pustego pudełka po butach... kupienie loda.... obdarowanie kompletem lampek choinkowych.
Posłaniec jest też o tym samym co - toutes proportions gardées – Władca pierścieni: każdy, nawet najmniejszy, najsłabszy, najnędzniejszy posiada w sobie moc sprawczą do największego czynu: niesienia dobra!
Posłaniec jest wreszcie też o tym, że takie czyny zbawiają także samego ... no własnie: posłańca! Taksówkarz Ed realizując polecenia nieznanego zleceniodawcy (Boga ? Losu?) jest nie tylko dobrą kartą dla ludzi, do których przybywa. W ostatecznym rozliczeniu sam zyskuje oświecenie i dobre życie. Pod koniec lektury czytelnik wybaczy Zusakowi początkowe strony powieści. Taka ekspozycja była konieczna, aby dojmująco pokazać punkt, w którym Ed taksówkarz ugrzązł.
Zusak prowadzi narrację prostym językiem i stylem, w patos - owszem - wpada, ale umie go złamać gorzkim nieraz poczuciem humoru. Umie też wzruszać, och, umie!
Bo to bardzo wzruszająca literatura. Pewnie niekoniecznie genialna powieść: Zusak serwuje czytelnikowi trochę tanich sztuczek i znanych zagrywek (takich co dają efekt cebulowy), przewidywalność rozwoju wypadków jest duża. Złośliwi mogliby powiedzieć, że przy lekturze przypominają się terapeutyczne Balsamy dla duszy. Cóż, jeśli nawet ...
Jestem gotów powyższe Posłańcowi wybaczyć: to jedna z tych książek, po których przeczytaniu jest przyjemniej na duszy a i nadziei w sercu więcej mieszka.
Przerażająca książka. Z tego samego typu co Czekoladowa Wojna Cormiera czy Władca much Goldinga. Książka o tym, ze ludzie mogą być bardzo źli. Bez przyczyny. Ich istnienie udowadnia egzystencje szatana, czy też właśnie Belzebuba „władcy much”. Niklas, trzynastoletni bohater powieści Boie pada ofiara prześladowania ze strony swojego nowego kolegi z klasy, osobnika cokolwiek demonicznego: inteligentnego i czerpiącego ogromną przyjemność z owego udręczania. Karl, chłopak z dobrego domu, manipuluje ludźmi, wykorzystuje bezgraniczne zaufanie swoich rodziców, ustawia grupę kolegów, która zapewnia mu alibi i nietykalność w dręczycielskiej działalności. Kradnie sprzęt elektroniczny, upokarza, bije, doprowadza do sytuacji, w której Niklas jest kompletnie zaszczuty i do tego posądzany przez wszystkich o bycie kłamcą. Rodzice ofiary są bezradni, bezradna wobec „niewielkiej szkodliwości” jest policja, nauczycielce brakuje podstawowego instynktu czy też doświadczenia pozwalającego pomóc terroryzowanemu chłopcu.
Autorka misternie przygotowała warunki rozwoju fabuły (napina zresztą trochę przy tym cięciwę prawdopodobieństwa), tak aby wszystkie karty atutowe znalazły się w rękach łobuza. Pomimo pozornie otwartego zakończenia powieści czytelnikowi nie pozostawia się żadnych złudzeń co do tego, że zło nie zostanie ukarane.
Myślę sobie, że to nie jest powieść do samodzielnego czytania. Nie znajdzie w niej pocieszenia ofiara szkolnej przemocy. Przeciwnie – czytelnik z tego rodzaju kłopotami zamknie To nie Chicago w przekonaniu, że jest ostatecznie skazany i znikąd nadziei. W tym kontekście książka jest zdecydowanie „antyterapeutyczna”!
Zdarzyło mi się coś paskudnego: nie mogę sobie przypomnieć nazwiska autora ani tytułu publikacji, która chodziła mi po głowie przy czytaniu dyskusji na brombowym forum...
Oto autor ten twierdził, że stosunek do dzieciństwa zatoczył rodzaj koła: do końca XIX wieku dziecko było traktowane jako taki niepełny dorosły, rodzaj larwy. Dzieciństwo zaś jako stan, który trzeba przetrwać i wyjść z niego, aby jak najszybciej wejść we właściwą, w pełni człowieczą postać. Przełom XIX i XX stulecia i głównie recepcja koncepcji Freuda odnajdujących w dzieciństwie immanentną wartość zmieniły tę sytuację. Dziecko przestało być jedynie przedmiotem działań pedagogicznym, „upodmiotowiło się”, dzieciństwu przyznano wartość i prawo do celebrowania, uznano je za jeden z oddzielnych, pełnoprawnych – więcej!- wyjątkowo kreatywnych okresów w życiu. Pojawił się koncept dziecka- naturalnego artysty, jak również inny: artysty - wiecznego dziecka. Helen Key obwieściła wiek XX jako stulecie dziecka...
Autor eseju, którego nazwiska nie mogę sobie przypomnieć (pomocy!) twierdzi, że na progu wieku XXI mamy do czynienia ze specyficznym powrotem do koncepcji dzieciństwa sprzed przełomu modernistycznego.
Objawem takiego powrotu miałoby być na przykład likwidowanie stref tabu, które przecież także w jakiś sposób wyznaczały granice dzieciństwa. Z dzieckiem należy rozmawiać jak z dorosłym! Niczego nie ukrywać. Przebojem kultury masowej są produkty cross over – do oglądania/użytkowania przez wszystkich, bez względu na wiek (vide: „Shrek”). Ekrany i strony bulwarówek zaludniają dziecięco-dorośli celebryci (jak ongiś Macaulay Culkin czy obecnie aktorzy z HP czy High School Musical).
Na poznańskim Biennale Sztuka Dla Dziecka byłem świadkiem znamiennej dyskusji: rozprawiano nad postulatem zaniechania użytkowania tego małego "dla". "Sztuka z dzieckiem" - taka formuła na dziś i na jutro jest proponowana. Jak łatwo dostrzec pomysł ten zrównuje dziecko i dorosłego. Paradoksalnie idzie więc w kierunku konstatowanym przez tezę autora którego nazwiska nie moge sobie przypomnieć (co za wstyd!).
Teza pewnie ryzykowna i trudna do obronienia, ale przypomina mi się kiedy czytam o tym, że książka ma być „obrazowa” a nie „obrazkowa”, dzieciom należy pokazywać „niedźwiedzia” a nie uwłaczającego ich sprawności intelektualnej i upupiającego je „misia”. Teksty i ilustracje książek nie muszą być przystosowane do potrzeb dziecka (bo to dla nich obraźliwe), nie mają bawić, podobać się, lecz mają stanowić wyzwanie i edukować, konfrontować z trendami sztuki współczesnej. Wraca więc natrętny dydaktyzm, przychodzi w wyrafinowanej formie, przybywa ze strony najbardziej zaskakującej: ze środowisk artystycznych... Zresztą czy zaskakującej?
Przekleństwem przyświecającym temu powrotowi do konceptu dzieciństwa wtłaczanego w dorosłość jest powtarzana do mdłości dyrektywa, że dla dzieci należy pisać jak dla dorosłych tylko lepiej! Sądzę, że dla dzieci należy pisać/ilustrować jak dla dzieci i jak najlepiej....
Tak strasznie często z dyskusji (tak literatów jak i artystów grafików) przebija przedziwne, choć niezwerbalizowane przekonanie, że nie ma czegoś takiego jak wyznaczniki twórczości DLA DZIECI. Wraca koncept, że najlepsze rzeczy dla dzieci to te, które są już prawie ... dla dorosłych! To jest największy komplement współczesnego recenzenta: „książka będzie się podobać dorosłym czytelnikom”. Książki takie jak „Kotka Brygidy” Rudniańskiej (powieść, która moim zdaniem dla dzieci nie jest wcale!) są w takim ujęciu najpiękniejsze i najbardziej fetowane przez „dziecięcą” krytykę literacką.
A dlaczego to bogato ilustrowana książka dla dzieci, z interesującymi relacjami pomiędzy tekstem a obrazem nie może być "obrazkowa"? (na marginesie przypomina mi się „Idzie skacząc po górach”, gdzie można znaleźć świadectwo, że bohema malarska w latach ’60 mówiła czule o swoich płótnach „obrazki”). Co w tym złego ? Poza tym, że wtłacza ARTYSTĘ do zawstydzającego getta tworzących dla ... brrrr... dzieci !
We don’t like the expression “In Real Life”.
We say “away from keyboard”.
We think internet is real life.